Menu

Menu rozwijane dostarczyły profilki

czwartek, 3 kwietnia 2014

Dla odmiany fragment książki :)

Z góry przepraszam, za przydługawy wstęp :P 

Hmm powiem tyle. Pewnie i tak nikt tu już nie zagląda i nie dziwię się temu. Zero postów ---> zero odwiedzających.

Wiem, wiem, miałam codziennie coś dodawać, ale na prawdę nie mam kompletnie czasu. Tak wiem, słaba wymówka, ale co poradzić :(

I jeszcze Cookie namawia mnie do założenia oddzielnego bloga O.o

Może wiecie, może nie, ale jak mam czas, piszę książkę. Powstało tego już ponad 60 stron, nwm jak to zrobiłam, no ale..

Tak stwierdzam, że zaczyna się z tego robić nie tematyczny blog :/

Kurcze Cookie mnie zabije, że pisze nie na temat, ale nic nowego się nie dzieje, w związku z DA, albo Szeptem, więc co tu pisać?

Długo się upierałam i wzbraniałam, by ktokolwiek czytał moją twórczość, ale postanowiłam dać Wam fragment mojej książki. To nie jest od początku, tylko wyrwane z kontekstu, ale bardzo bym się cieszyła choć z jednego komentarza. Nie ważne czy pozytywnego, czy negatywnego. Chce wiedzieć, co sądzicie o takiej książce :D Jeśli Was zaciekawi może dodam kiedyś od początku, ale to już na osobnym blogu :P

Może tak w skrócie opowiem o czym jest, żeby można się było choć troszkę połapać :)

Książka (niestety nie wymyśliłam jeszcze tytułu :/ ) opowiada o nastoletniej Nicole, która po śmierci rodziców wychowała się w sierocińcu. Nie czuła się tam jak w domu. Siostry zakonne, prowadzące sierociniec, nie traktowały jej dobrze. Po rodzicach zostały jej tylko dwie pamiątki - stare zdjęcie i tajemniczy szafirowy kamień. Kamień właściwie miała od zawsze, ale przypominał jej rodziców. Pewnego dnia, do sierocińca przyjeżdża para, która chce zaadoptować dziewczynę. Nicole dowiaduje się, że małżeństwo znało jej rodziców. Mówią jej także, że jeśli pojedzie z nimi, dowie się kim jest. Nicole decyduje się zaryzykować, ponieważ sądzi, że gorzej być już nie może. Już w drodze do nowego domu dzieją się niezrozumiałe dla nastolatki rzeczy. Na miejscu poznaje nowych przyjaciół i dwóch fantastycznych chłopaków. Jeden ją irytuje, ale drugi jest taki, jak wymarzony książę z bajki. Dziewczyna dowiaduje się, że jest Niebiańską Wojowniczką. Rozpoczyna treningi, pod czujnym okiem tajemniczego Shana, chłopaka, który działa jej na nerwy. Od swojego nauczyciela, dowiaduje się też o mrocznej historii, zapisanej wieki temu. Sądzi on, że dotyczy ona Nicole. Z czasem więcej ludzi zaczyna tak myśleć. Dziewczyna nie wie jednak najgorszego. Przepowiednia przewiduje, że jeśli odnajdzie ona tajemniczy kamień, zginie. Jak potoczą się dalsze losy Nicole i jej przyjaciół? Zachęcam do komentowania, a może dowiecie się tego :D


Po dwóch godzinach wrócili do domu. Nicole była wykończona. Na jednym oddechu wypiła całą butelkę wody. Jak dobrze, że była w lodówce! Shane pił małymi łyczkami i przyglądał jej się z uśmiechem. Gdy skończyła rzucił jej drugą butelkę. Złapała ją w locie i wypiła, ale tym razem mniejszymi łykami. Potem usiadła na zimnej podłodze i oddychała głęboko.
- I jak zmęczona? – zapytał Shane – Nie rozsiadaj się tak, bo idziemy dalej ćwiczyć. Do obiadu jeszcze sporo czasu.
Nicole nic nie odpowiedziała. Mimo iż wypiła tyle wody, dalej nie była w stanie wydusić słowa. Podniosła się z ziemi i spojrzała na Shana, który kończył dopijać wodę.
- No to co idziemy? – zapytała zmęczonym głosem.
Shane pokiwał twierdząco głową.
- Idziemy do sali treningowej. Według planu mamy dwie godziny. Chodź.
Chłopak zaprowadził ją do budynku, który znajdował się obok pałacu. Weszli do jednych z drzwi. Przed nimi rozciągała się pokaźna hala gimnastyczna. Były tam drabinki, materace i różne przyrządy do ćwiczeń.
- Na początek się porozciągamy. Zobaczymy czy jesteś równie beznadziejnie wygimnastykowana jak wytrzymała.
- Nie przesadzaj! To był mój pierwszy raz. A poza tym wytrzymałam ponad dwie godziny nieustannego biegu.
- Pomijając momenty, kiedy się potykałaś o korzenie – powiedział z lekką kpiną w głosie – Wtedy nie biegłaś, tylko się przewracałaś, a to były momenty odpoczynku.
- Popatrz lepiej na moje kolana! Nigdy nie będą takie jak kiedyś. Nie mam na nich połowy naskórka!
- Nie kazałem ci ubierać tak krótkich spodenek. Wiem, że chciałaś pokazać swoje zgrabne nóżki, ale to trening nie rewia mody. Jak to mówią cierp ciało, jak żeś chciało – wyszczerzył wszystkie zęby w uśmiechu.
- Wiesz co? Wolałam chyba tego Shana który się nie odzywał.
- Przyzwyczaj się ptaszyno, bo ja cię lubię denerwować. A poza tym moja zadziorność i pewność siebie jest diabelnie seksowna. Nie uważasz?
- Mówiłam ci już, że dziewczyny wolą skromnych?
- Może coś tam wspominałaś, ale mamy ćwiczyć a nie urządzać sobie pogaduszki.
- Jak karzesz mistrzu. – Powiedziała z nutą sarkazmu w głosie.
Przez kwadrans rozciągali się. Nicole tak piekły kolana, że większości ćwiczeń nie był w stanie wykonać bez zaciśnięcia zębów. Shane zauważył, że jego towarzyszka jest bliska płaczu. Podniósł się z ziemi i wyciągnął do niej rękę.
- Chodź, trzeba je odkazić. – Powiedział stanowczo i postawił ją na ziemi.
- Nie przejmuj się, przeżyję. Nic mi nie będzie. Możemy dalej ćwiczyć.
- Oszalałaś? Trening treningiem, ale gdyby wdało ci się tam jakieś zakażenie, to Antonio i Tiffany by mnie zamordowali. Chociaż, chyba został bym zabity dwa razy. Najpierw przez ciebie. – Powiedział i złapał ją za rękę. Miał przyjemnie chłodnie dłonie. Jego uścisk był stanowczy. Pociągnął ją, a że Nicole nie zdążyła postawić kroku prawie się przewróciła. Jednak w ostatniej chwili znalazła się w ramionach Shana. Trzymał ją mocno i zdawało jej się, że nie ma zamiaru jej puścić.
- No, no. Dzisiaj rano zarzekałaś się, że nigdy na mnie nie polecisz, a tu proszę. Nie minęły jeszcze cztery godziny, a już trzymam cię w ramionach. – Uśmiechnął się jednym ze swoich zabójczych i pewnych siebie uśmiechów i postawił ją na prosto, ale nie zdjął dłoni z jej talii.
Nicole musiała przyznać, że nikt nie wymyśla tak dobrych tekstów na poczekaniu jak Shane. Trochę się zawstydziła, ale potem spojrzała mu prosto w oczy i powiedziała:
- Cóż, gdybyś mnie tak nie szarpnął, nie musiałbyś mnie łapać. Następnym razem mnie puść, oszczędzę ci zachodu z ratowaniem damy w opresji.
- Co ty tak z tym zostaw mnie przeżyje, albo puść mnie nic mi nie będzie. Dżentelmen powinien pomagać damie.
Nicole przewróciła oczami.
- Do dżentelmena ci jeszcze daleko, ale mimo wszystko dzięki, że mnie złapałeś.
- Służę pomocą. – Odparł Shane i skłonił jej się. – Chodź, musimy przemyć twoje otarcia.
Tym razem nie złapał ją za rękę, więc Nicole poszła za nim. Weszli do mniejszego pomieszczenia, w którym były róże przyrządy do ćwiczeń. Shane polecił jej, żeby usiadła na krześle, a sam poszedł do apteczki zawieszonej na ścianie. Wyjął z niej wodę utlenioną, kilka bandaży i plastrów, jakiś krem i watę. Podszedł do niej i uklęknął. Zamoczył watę w wodzie utlenionej i powiedział:
- Teraz może zaboleć, ale nie kop mnie. Zbyt jestem przyzwyczajony do swojej twarzy.
- Może wytrzymam, najwyżej zostanie ci parę siniaków.
- A ja myślałem, że skoro wychowywały cię zakonnice będziesz taką miłą, cichą dziewczynką, a tu proszę.
- Sam mi mówiłeś, żebym cię nie osądzała po pozorach, więc ty też tego nie rób. Nie znasz mnie jeszcze.
Shane nic nie odpowiedział, tylko zabrał się do oczyszczania jej kolan. Nicole czuła szczypanie, ale chłopak robił to bardzo delikatnie. Potem leciutko wcierał jej krem. Zakleił jej kolana plastrami.
- Gotowe. Grzeczna dziewczynka.
- Dzięki.
-To co idziemy sobie postrzelać z łuku?
- Jeśli obiecasz, że nigdzie nie będziemy biegać.
- Okej, obiecuję.
Razem poszli do dużego pomieszczenia. Na ścianach wisiała broń. Nicole zauważyła łuki, strzały, sztylety, noże, różne dziwne rzeczy, które nie wiedziała do czego służą i nawet miecze. Wszystko było oświetlone ledowymi lampkami, które były wmontowane w półki.
- Wow, niezły arsenał tu macie.
- Całkiem niezły. W domu jest drugie takie pomieszczenie.
- Po co wam aż tyle broni – zapytała Nicole patrząc jak Shane zabiera łuk i strzały.
- Nie wiem, czy wiesz, ale walczymy z upiorami i demonami. Więc broń się przydaje.
No tak, głupie pytanie – skarciła się w myślach Nicole.
- Do czego będziemy strzelali? Mam nadzieję, że nie do zwierząt.
- Nie. Nie jesteśmy kłusownikami. – Uśmiechnął się do niej. – Chodź. Jak dojdziemy, to zobaczysz.
Nicole posłusznie poszła za nim. Szli jakiś kwadrans, aż doszli na niewielką polanę wychodzącą na zachód. Do drzew były poprzyczepiane tarcze strzelnicze. Shane kazał jej stanąć w dużej odległości od nich, a sam wystrzelił pierwszą strzałę. Nicole widziała, jak jego mięśnie napinają się. Widziała skupienie, które malowało się na jego twarzy. Wycelował i wystrzelił. Strzała poleciała obracając się w powietrzu i trafiła w sam środek tarczy.
- Nieźle strzelasz – Pochwaliła dziewczyna.
- Mam za sobą lata treningów. Ty się musisz o wiele szybciej nauczyć tej sztuki. Oczywiście każdy ma swoją ulubioną broń.
- A twoja? Łuk?
- Nie. Ja zazwyczaj używam mieczy, albo sztyletów.
- Aha. To skoro tak dobrze strzelasz z łuku, to boję się zobaczyć ciebie z mieczem w ręku.
- Spokojnie mała, nie biję dziewczyn. – Powiedział i uśmiechnął się.
- Nie nazywaj mnie tak!
- Jak? Mała? Skoro nie tak, to będziesz nadal ptaszyną.
- Tak też mnie nie nazywaj!
- Już to przerabialiśmy. Ptaszyna zostaje.
Nicole była wściekła, ale wiedziała, że musi przetrwać ten dzień. Głupio by było go tak po prostu zamordować. Co by powiedziała Tiffany? Wypadek przy pracy? Na samą myśl roześmiał się w głębi duszy.

Trochę przydługawy, są literówki i pewnie dużo jeszcze rzeczy zmienię, ale na razie to taki "szkic" książki :D